Ponoć każdy quilt ma swoją historię. O dziwo, ten o którym dzisiaj piszę też ma :))
Dawno, dawno temu, kiedy w domu posiadałam jeszcze mebel zwany telewizją (zrezygnowałam, gdyż nie miałam czasu jej oglądać – to raz, dwa, że repertuar TV stawał się coraz bardziej odmóżdżający i płytki) – otóż była taka reklama z Claudią Schiffer, gdzie reklamowała lakier do włosów i na samym końcu wypowiadała zdanie: „L'Oreal – jestem tego warta!”
Otóż, parę lat temu doszłam do wniosku, że latka lecą (moje). W życiu stale miałam na głowie moc obowiązków, w pierwszym rzędzie dzieci, zaraz potem pracę zawodową. Teraz dzieci są już dorosłe i „na wylocie”, ale pracy zawodowej mi przybyło, więc w sumie nie zyskałam na czasie. W końcu jednak należałoby zrobić coś dla siebie, czyż nie? Podjęłam więc jednoosobowo i jednogłośnie decyzję, że bez względu na okoliczności 1-2 razy w roku będę sobie robić małe lub większe przyjemności. Dla przykładu będę sobie kupować szmaty, takie jakie mi się podobają, i bez względu skąd trzeba je sprowadzić.
I tym sposobem od paru lat zaczęłam pisać listy do św. Mikołaja, w końcu w w/w reklamie było wyraźnie powiedziane: materiały do patchworków ---->>>>> JESTEM TEGO WARTA!!!
Jestem kawoszką. Bardzo zaawansowaną. Od zawsze, a nawet jeszcze dłużej.
Wiem, to jest nałóg, bez kawy nie wychodzę z domu.
Rodzinna legenda głosi, że jako trzylatka siedziałam u babci na kolanach i wyjadałam łyżeczką z jej kubka fusy od kawy. I to mi zostało do dzisiaj, w końcu czego się Jaś nauczy, tego Jan nie zapomni...albo czym skorupka nasiąknie, tym na starość trąci...
Przeglądając czeluście internetów w MSQC natrafiłam na piękne batiki w odcieniach brązu, które nawet
w nazwie miały „kawa”. Już wtedy wiedziałam, że będą moje, moje, moje! Zestaw
to charm pack Espresso Lane. List do św. Mikołaja został napisany szybko i zwięźle,
i o dziwo, że te szmatki nawet długo nie „dojrzewały” w mojej szafie czekając
na swój wielki dzień, bo już na początku 2017 zaczęłam kombinować co by tu z
nich... uszyć.
Zdecydowałam się na niezbyt skomplikowany wzór. Powód był
prosty, nie chciałam marnować zbyt dużo materiału na zapasy na szwy i ścinki.
Jak widać na powyższym zdjęciu, układałam, dopasowywałam.
Nawet dostałam u nas w sklepie materiały z nadrukiem ziaren kawy. W końcu
zdecydowałam się połączyć te batiki z jednokolorowymi brązami, tak żeby podkreślić
wzory na batikach. Z góry założyłam, że ten quilt będzie spełniał rolę obrusa,
tak więc na centralne tło dobrałam tkaniny w jasnych beżach, które świetnie
harmonizują z brązami batików.
Taśmowo poszła w ruch produkcja HST.
W końcu zdecydowałam się
na poniższą układankę. Pomijając brązowy kwadrat pośrodku i szeroki pas na
brzegach, tak to sobie wykombinowałam, żeby natężenie barw batików rozchodziło
się od jasnych pośrodku do najciemniejszych na obrzeżach. Ma mi to symbolizować
różne rodzaje kawy, od caffe latte pośrodku, przez mocca i long black po kawę
turecką na obrzeżach.
Czyli, oczyma wyobraźni
widziałam cóś takiego:
Powyższe zdjęcie pochodzi ze strony:
Efekt końcowy całkiem,
całkiem, spodobał mi się:
Jeśli chodzi o
wypełnienie, to zdecydowałam się na nieśmiertelne kocyki z JYSK. Mam już z nimi
doświadczenie, dobrze spełniają swoją rolę i są cieńsze, niż te z IKEA, a więc
na obrus lepiej się nadają.
Pikowanie z wolnej ręki
to u mnie droga przez mękę, dlatego uciekam się do różnych sztuczek, a to
niestety BARDZO wydłuża czas szycia jednej pracy. U mnie musi być uszyte
starannie, dlatego jak już się za coś wezmę, to staram się to dopracować jak
umiem najlepiej.
Igła niech będzie z Wami!
Brawo Ty. Super
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! :)
OdpowiedzUsuń