Dzisiaj pierwsze koty za płoty, czyli oswajanie nowego nabytku. Wraz z maszyną dostałam instrukcję obsługi, niestety tylko po angielsku. Ja po angielsku cóś tam mruczę, ale z wyrażeniami technicznymi mam kłopoty. W sklepie powiedziano mi, że rynek węgierski ma tak niewielkie zapotrzebowanie na tego rodzaju maszyny, że im się nie opłaca tłumaczyć instrukcji. Szukałam więc w necie, na stronie producenta, nic nie znalazłam. W końcu udało mi się zdobyć, wydrukowałam ją sobie. Jako, że należę do „pokolenia papierowego” – to wolę przewracać kartki, niż je przeklikiwać.
Tą maszynę kupiłam głównie z myślą o
pikowaniu, tak więc była to pierwsza rzecz, którą musiałam na niej wypróbować.
Poszło fantastycznie!!! Przede wszystkim maszyna pracuje bardzo cichutko. Można
bardzo precyzyjnie regulować prędkość szycia, a przy pikowaniu ma to ogromne
znaczenie.
Na poniższym zdjęciu stara próbka,
jeszcze z grudnia, kiedy klęłam na czym świat stoi pikując na Łuczniku
Telimenie (czerwona nitka). Słabo widoczna, jasna nitka, to ślad pozostawiony
przez Janome. W Janome można bardzo dobrze regulować naprężenie nitki, a to też
ważne przy pikowaniu.
No i jak już się rozpędziłam, to
wleciałam lotem trzmiela na zieloną łąkę pełną białych stokrotek (zdjęcie
poniżej).
Oj to się teraz będzie działo...
OdpowiedzUsuńEhh, Ewcia, żebym ja tylko tak miała czasu - jak go nie mam. Za niecałe 17 lat przechodzę na emeryturę, wtedy to się rozpędzę :)))) A na razie na biureczku PIT-y, kalkulatorek i bilansiki. Może w weekend cóś uszyję....
OdpowiedzUsuń