Muszę porobić trochę
retrospektywnych wpisów, bo blog leży odłogiem, co wcale nie
znaczy, że się nic nie dzieje… Całe szczęście, że wszystko jest zarchiwizowane
na zdjęciach i w miarę wolnego czasu będę pokazywała :))
Wracając do tematu. Mam dość spory balkon,
który w lecie porasta kwiecista dżungla. Kiedyś było na nim tyle miejsca, że
stały 2 fotele, obecnie mieści się już tylko jeden fotel, resztę miejsca
zajmują kwiaty, kwiaty i trochę rupieci.
W zeszłym roku mieliśmy bardzo ciepłą jesień,
tak że moje kwiaty stały na balkonie do 5. grudnia (!!!) Mikołajki przyniosły
ze sobą mrozy ok. -4 stopni w nocy. Tego nie wytrzymałyby ani oleandry, ani
pelargonie, musiałam je pownosić do domu.
W zimie kwiaty ustępują miejsca karmnikowi
dla ptaków, który jest masowo odwiedzany przez skrzydlatych gości, sikorki,
wróble. Najchętniej zajadają nasionka słonecznika, nie dziwię się, sama lubię
podgryzać. Gości we wczesnych godzinach porannych jest nieraz kilkoro na raz, przepychają
się w tym karmniku, nikt nie chce stać w kolejce… Skutkiem tego jest, że
nasionka są rozrzucane i nieraz wpadają do sąsiednich skrzynek kwiatowych
pozostawionych na zimę na balkonie.
W tym roku pośród pelargonii (krwisto-czerwone
lubię najbardziej) udało mi się wypatrzeć 2 kiełkujące słoneczniki. Zastanawiałam
się co z nimi zrobić, przecież i tak nie dojrzeją, w skrzynce kwiatowej mają za
mało ziemi. W końcu myślę sobie – szkoda je wyrwać, niech przynajmniej
zakwitną.
No i oto efekt, mizerotki jakieś
zminiaturyzowane wyrosły. Musiałam je przywiązać do tralek balkonowych, bo przy
większym wietrze mogłyby się połamać.
Słonecznik jest dla mnie jednym z symboli
Węgier. Kiedy myślę – słonecznik – to kojarzy mi się z Węgrami, a konkretniej
słowo to przywołuje w mojej pamięci odległe lata, kiedy przejeżdżałam pociągiem
przez Wielką Nizinę Węgierską i podziwiałam z okna krajobrazy. Długie,
niekończące się równiny obsiane na zmianę słonecznikami, pszenicą i kukurydzą.
Oceany słoneczników, które jak na komendę odwracają wszystkie łebki w stronę
słońca. Nic tylko się zanurzyć z aparatem i focić, focić, aż wszystkie będą
uwiecznione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz