Blog leżał odłogiem przez kilka miesięcy, niczym
nieuprawiane pole. Troszku się „zakurzył”, ale nie znaczy to, że nic się nie
działo. Coś tam szyłam, i pewnie wrzucę to retrospektywnie (nieraz już tak
bywało). Z notorycznego braku czasu, raczej robię to co lubię, a pisanie
odkładam na później.
Ale wracając do tematu...
Jestem chora, tak potwornie chora, że chyba
jest to nieuleczalne. Objawy są takie, że byłam dzisiaj na dorocznej wystawie
patchworku węgierskiego... Jest to wirus, którym się zaraziłam grubo ponad 20
lat temu, czasami był w stanie uśpionym, ale chwilami się uaktywnia (w
szczególności, kiedy przekraczam próg sklepów w tekstyliami, lub odwiedzam „szmaciane
imprezy”, jak ta dzisiejsza).
W ten weekend (26-28. sierpnia) odbywa się
doroczna wystawa patchworków zorganizowana przez Węgierski Cech Rzemiosła
Patchworkowego. Oficjalnie cech został zarejestrowany w roku 1989, czyli 27 lat
temu, i od roku 1993 organizuje pod swoim patronatem wystawy patchworków.
Wystawy odbywają się co roku w innym mieście, w tym roku jest u nas, w Budapeszcie.
Dość późno się dzisiaj wybrałam na tą
imprezę. Skutkiem tego było, że niestety nie udało mi się obejrzeć wszystkiego.
Jutro wybieram się z samego rana, aby kontynuować. Dzisiaj natomiast chciałabym
Wam pokazać jedną jedyną pracę, która - dosłownie i w przenośni - zwaliła mnie z
nóg.
Widziałam ją już w internecie, ale teraz
mogłam na żywo pomacać i podziwiać.
Praca jest zatytułowana „Węgierski skarbiec –
piec kaflowy z kafli boutis”.
Pomysł jest autorstwa Anny Dolányi, która była
też głównym koordynatorem prac przy tworzeniu tego patchworka. Jest to praca
zbiorowa członkiń Węgierskiego Cechu Rzemiosła Patchworkowego, którego Anna Dolányi
jest jedną z założycielek.
Praca została wykonana z myślą o Festiwalu
Patchworków, który odbył się w roku 2014 w Houston w USA. Od tamtej pory była
pokazywana na patchworkowych imprezach we Francji, w Korei, i objechała całą
Amerykę.
Źródłem i inspiracją do wykonania tej pracy była
sztuka ludowa. Węgrzy czerpią pełnymi garściami ze swojej tradycji, przejawia
się to m.in. we wzornictwie ludowym. W miejscowości Kalotaszeg kilkusetletnią
tradycją może poszczycić się garncarstwo. To właśnie z tej tradycji zostały
zaczerpnięte wzory do wykonania tej pracy. Bardzo charakterystycznym motywem są
elementy roślinne, w szczególności tulipan oraz osty. Cały piec składa się z 66 kafli. Praca jest uszyta z zastosowaniem
francuskiej techniki boutis.Na jednym z kafli jest też herb Węgier (powyżej).
Kafle zdobią przód i boki pieca. Pomacałam z
bliska, przód i boki pieca to 2 warstwy cienkiego batystu (bez wypełnienia).
Wszystkie kontury wzorów są przepikowane ręcznie, w miejsce linii jest wszyty sznureczek
bawełniany. Natomiast tam, gdzie są np. płatki kwiatów jest jakieś wypełnienie,
być może skrawki waty, otuliny etc. Plecy pieca są wykonane jak klasyczna
kanapka, z wypełnieniem. Zdjęcia je przedstawiające trochę potraktowałam w
Adobe Photoshopie tak, aby było widać co tam jest wypikowane. W rzeczywistości są śnieżnobiałe jak cały piec. Wypikowany tekst podaje źródło wzorów, kto wykonał quilt i z jakiej okazji go uszyto.
Cała magia tej pracy polega na tym, że
najważniejszy jest sposób, w jaki ta praca jest zaprezentowana. Na dobrą sprawę
jest to parawan w kształcie prostokąta, w środek którego wstawiono podłużną
lampę. I dopiero po zapaleniu tej lampy uwidacznia się cała magia, bo widać
podświetlone kontury motywów ludowych.
Ta praca wabi, nie można przejść obok niej
obojętnie. Rozsyła ciepło, dokładnie tak samo, jak powinien to robić stary,
poczciwy piec kaflowy z babcinej izby.
Kupiłam broszurkę z wszystkimi wzorami kafli.
Jeszcze kilka kafli:
...i niestety znowu kupiłam tyci-tyci zapas szmatek. Aż się boję myśleć, co będzie jutro, kiedy pojadę kontynuować... oglądanie wystawy :))